Było mi dane uczestniczyć w pielgrzymce na kanonizację dwóch papieży. Kiedy różne osoby pytają się mnie o wrażenia z tym związane, jedyna odpowiedź jaka się tu nasuwa, brzmi: „Tego się nie da opisać, to trzeba przeżyć”. Najpiękniejsze, najstaranniej dobrane słowa nie są bowiem w stanie oddać tych wszystkich emocji, jakie towarzyszyły mi w czasie tej pielgrzymki. Postaram się jednak w paru słowach opisać to, co działo się w okolicach pamiętnej daty 27 kwietnia 2014r.

Pielgrzymka rozpoczęła się w czwartek 24.04 Mszą św. w parafii św. Teresy w Mikulczycach o godz. 18. Po Mszy zapakowaliśmy nasze bagaże i zajęliśmy miejsca w dwóch autokarach. Czeka nas teraz nocny przejazd przez Czechy, Austrię, by rankiem 25.05 zawitać do Włoch.

Pierwszy przystanek – Padwa. Mamy 15 minut, żeby dotrzeć z parkingu do Bazyliki św. Antoniego na Mszę o 11. Do kościoła wchodzimy w czasie śpiewu na wejście. Msza polsko-włoska, części stałe po łacinie. Wszystkie śpiewy są po polsku, język polski dominuje, nasze odpowiedzi i śpiewy brzmią głośniej niż włoskie (albo wokół mnie stoją po prostu sami Polacy, stąd to wrażenie).

Grupa za grupą, mieszają się ze sobą chusty w różnych kolorach: jasno- i ciemnoniebieskie, zielone, żółte, pomarańczowe, białe... Kraków, Lublin, Wadowice, nasze – gliwickie... Duszpasterstwa i biura podróży.

Homilia po włosku, tłumaczona na j. polski. Piękne słowa płyną z ambony o Jezusie Zmartwychwstałym: żyje, jest wśród nas i czeka na brzegu – u celu. Jest fundamentem, podstawą, bazą naszego życia. Trzeba nam pamiętać o tym, gdy dotrzemy do celu – do Watykanu na kanonizację dwóch papieży. W szczególnie ciepłych słowach kapłan zwraca się do Polaków. Otóż dwa tygodnie temu do Bazyliki zostały uroczyście wprowadzone relikwie św. Faustyny i (jeszcze) bł. Jana Pawła II. Kiedy po Mszy będzie czas na zwiedzanie, okaże się, że na fresku przy wejściu do kaplicy polskiej JPII jest podpisany jako święty. Kapłan życzy nam, byśmy zanieśli Zmartwychwstałego naszym bliskim, rodzinom, wspólnotom parafialnym.

Po Mszy troszkę czasu na zwiedzanie. Jest przewodniczka, ale bez nagłośnienia więc niewiele słyszę, poza tym zwiedzanie odbywa się w czasie następnej Mszy (już tylko po polsku, dla mniejszej liczby grup); trzeba tu zachować szacunek dla miejsca, dyskretnie robię kilka zdjęć.

Jedziemy dalej, teraz w podróży towarzyszy nam patron – św. Antoni. Pierwszy nocleg w miejscowości San Mauro a Mare, nad morzem w okolicach Rimini. Przyjazd do hotelu, zakwaterowanie, obiadokolacja. Podstawa – pasta al dente. Typowa dla Włochów i tak niepowtarzalna, że chyba nigdzie nie zjem lepszej. Nie wiem, czy jeszcze kiedykolwiek w życiu będę miała okazję przyjechać do Włoch, więc zjadam z apetytem. Z hotelu jest blisko do morza, po kolacji idziemy na spacer.

Następnego dnia po śniadaniu wyruszamy w dalszą podróż. Kierunek Cascia – miasto św. Rity, tam będziemy mieli dwa noclegi. Właściwie jeden, bo noc z soboty na niedzielę spędzimy w Rzymie na czuwaniu przed kanonizacją. W autokarze przeglądam zdjęcia, które zrobiłam w Padwie. Część usunęłam – były nieostre, trudno się było zorientować, co miały przedstawiać. Teraz wiem – fotograf ze mnie raczej marny, mimo „dość dobrego” sprzętu. Lepiej kupić sobie album, gdzie to, co ważne jest przedstawione z opisami; widoki oglądane z okien autobusu też lepiej zachowywać dla siebie i wychwalać Pana Boga w swoim sercu za to wszystko co jest dane moim oczom. Jedziemy wśród gór – z jednej strony skały, z drugiej przepaście – piękne widoki. Siedzę od strony skał, więc trudno aparatem uchwycić ogrom tej przestrzeni, którą widzą ci siedzący po drugiej stronie.

Docieramy na miejsce. Mam nadzieję, że jutro po powrocie z kanonizacji lub w poniedziałek będzie troszkę czasu na choćby krótki spacer przez miasteczko, nawiedzenie kościoła, żeby się ze Świętą przywitać. Przy zakwaterowaniu – jak to u Włochów – zamieszanie ogromne. 2 grupy → 2 hotele, do samego końca nie wiadomo, która grupa w którym hotelu. Spotykamy się na kolacji, a ja mam wrażenie, że tych ludzi znam od dawna. Tak się cieszę, że jesteśmy razem! Po kolacji Msza – jeszcze większe doświadczenie jedności, wspólnoty. Teraz zostaje nam niewiele czasu, wyjeżdżamy do Rzymu; jest późno a przed nami 150km drogi. Panuje atmosfera uniesienia, jesteśmy naprawdę podekscytowani. Lęki, obawy oczywiście są – jak my wytrzymamy tyle godzin stania, bez dostępu do toalet; prognozy pogody zapowiadają na niedzielę deszcz. Marzymy o tym, by udało nam się wejść na Plac św. Piotra. Teraz mamy już dwoje świętych towarzyszy – do św. Antoniego dołącza św. Rita. W autokarze szansa, by choć krótko się zdrzemnąć – czeka nas długa noc i intensywny dzień, na nogach jesteśmy od 6 rano, do hotelu przyjechaliśmy dość mocno opóźnieni, nie było czasu na zregenerowanie sił. W końcu docieramy do parkingu na obrzeżach Rzymu, do stacji Anagnina, skąd czeka nas jeszcze 21 stacji metrem do naszej Ottaviano. Choć po drodze nie mijało nas zbyt wiele autokarów, to teraz, kiedy wysiadamy na parkingu widzimy morze ludzi – grupa za grupą, większość z Polski. Znów różnorodność kolorowych czapeczek, koszulek, chust. I ta jedność w tej wielobarwnej różnorodności. Mamy ten sam cel!

Pan Bóg daje się odnaleźć w tym tłumie. Przecież pośród nas jest! Pan Jezus zawsze pierwszy – dołącza do nas, staje pośród nas, idzie z nami i na nas czeka. Tak się cieszę, że jest tu Jola, którą namówiłam na tę pielgrzymkę, Gosia, z którą dzielimy pokój w hotelach, Ewa, moja koleżanka z liceum, z którą nie widziałam się prawie 20 lat, a teraz pielgrzymujemy razem. I wszyscy ci, którzy z różnymi intencjami przyjechali w to jedno miejsce, w tym samym celu. By uwielbić Pana Boga za nowych świętych.

W czasie oczekiwania na via della Conziliazione atmosfera uniesienia przeradza się w lekką nerwówkę, kiedy rozchodzi się plotka, że bramki na Pl. św. Piotra zostały otwarte i tłum zaczyna napierać z tyłu. Nasza grupa dochodzi do pewnego miejsca i widzimy, że raczej nie mamy szans dostać się na Plac. Decyzja – tutaj zostajemy. Blisko telebim (choć nieco zasłonięty drzewkiem, ale jestem dobrej myśli, coś tam zobaczę). Ludzie powoli przesuwają się do przodu, ale ja decyduję się zostać w tym miejscu. Nie martwię się, że grupa ginie mi z oczu. Po Mszy mamy ustalone miejsce spotkania, wiem że się nie zgubię; doznaję niezwykłego uczucia, że jestem u siebie. Do rozpoczęcia Mszy zostaje 1,5h, teraz powoli chcę się zacząć przygotowywać do niej duchowo. Nastawiam sobie radyjko w telefonie na częstotliwość 93,3MHz, ma tam być polskie tłumaczenie Mszy. Na razie nadają tam wiadomości radia watykańskiego w j. węgierskim. O godz. 9 słyszę w słuchawkach „Alleluja” Haendla. Mam ochotę przełączyć na tryb głośnomówiący, żeby usłyszeli to ludzie siedzący blisko mnie. Gwar jednak jest tak duży, że pewnie nie zwróciliby uwagi. Słucham więc sama – na cały regulator i cichutko śpiewam partię sopranową, a radość we mnie coraz większa. Rozdają nam książeczki z przebiegiem liturgii – cieszę się, że będę mogła aktywnie w niej uczestniczyć.

Nagle tłum dość konkretnie przesuwa się do przodu, wokół robi się naprawdę luźno. Ktoś rzuca hasło – można dostać się jeszcze na Plac Św. Piotra; decyduję się ruszyć za tłumem. Do Placu jednak nie docieram, chociaż jestem bardzo bliziutko, znowu tkwię w ścisku. Czy to był dobry pomysł? Mam nadzieję; teraz jestem przy innym telebimie, którego nic mi nie zasłania (to pierwszy telebim od Placu), chociaż z drugiej strony stoję tak ściśnięta, że trudno mi się ruszyć w którąkolwiek stronę. W takiej postawie „na baczność” spędzę następne 2,5 godziny i jakimś dziwnym trafem nie będzie to wcale uciążliwe.

Przed Mszą pięknie śpiewana Koronka do Miłosierdzia Bożego, przeplatana fragmentami homilii JPII z Mszy kanonizacyjnej św. Faustyny i wypowiedziami papieża Jana XXIII o Bożym miłosierdziu. Rozpoczyna się Msza. Procesja na wejście tak długa, że Litania do Wszystkich Świętych jest śpiewana prawie trzykrotnie. Gdy pojawia się papież senior Benedykt XVI, wszyscy wokół klaszczemy. Ponowne brawa rozlegają się, kiedy papież Franciszek wita się z Benedyktem. Na początku Mszy odczytywane są słowa o włączeniu dwóch papieży w poczet świętych. Wzruszenie ogromne, łzy same płyną z oczu.

Jak to dobrze, że było mi dane dotknąć świętości. Chociaż nigdy nie udało mi się osobiście zetknąć z papieżem, to jednak świadectwo jego życia, to jego tak widoczne wpatrywanie się w Pana Jezusa, „dotykanie Jego ran”, jak powiedział papież Franciszek w homilii, jest dla mnie namacalnym dowodem, że możliwe jest osiągnięcie celu, jakim jest zbawienie i życie wieczne, wiodące przez piękną choć trudną i wymagającą drogę świętości.

Papieża Benedykta zaczęłam poznawać i kochać, kiedy wycofał się z aktywnej posługi. Zaczęłam odkrywać, jaki to jest mądry człowiek. Skoro Kościół daje mi papieża Jana XXIII jako świętego, chcę go poznać jak najlepiej, by za jego przykładem uczyć się dotykania ran Pana Jezusa też w drugim człowieku.

Nie mniej intensywny okazał się dzień następny. Wstaliśmy raniutko, by o godz. 7.30 uczestniczyć w Eucharystii w kościele w Cascii. Była to Msza parafialna – po włosku. Po śniadaniu wygospodarowałam jeszcze kilka minut na szybki spacer po mieście i zakup pamiątek. Czas na wyjazd do Rzymu. Docieramy na Pl. św. Piotra, by ustawić się w kolejce, w której spędzamy prawie 3 godziny. Znów radość ogromna, w tej różnorodności prawdziwa jedność. Można zobaczyć wszystkie kolory skóry, stroje regionalne z różnych zakątków świata – od krakowskich po hinduskie. Łączy nas wspólny śpiew, choć w różnych językach, to wspólnie wychwalamy Pana Boga. Za nami grupa młodych Sycylijczyków. Śpiewają pięknie – należą do jakiegoś chóru lub zespołu. Chcą przyjechać na ŚDM do Krakowa w 2016r. Kiedy jesteśmy już przy wejściu do Bazyliki, żegnamy się słowami „Do zobaczenia w Krakowie” i kto wie? Może kiedyś gdzieś się spotkamy?

W Bazylice tłoczno, trudno o skupienie modlitewne, zwiedzanie też niemożliwe. W samej Kaplicy św. Jana Pawła II stały przepływ ludzi, strażnicy pilnują żeby się nie zatrzymywać. Nie mam możliwości spędzić tu dłuższej chwili, więc idąc powtarzam kilkakrotnie „Św. Janie Pawle II módl się za mną” i doznaję uczucia, że ten święty jest mi niezwykle bliski. Łzy same napływają do oczu, w jakiś niezwykły sposób niemal namacalnie odczuwam jego wstawiennictwo. I chociaż wcześniej miałam poczucie, że być może nie będzie mi dane już tu przyjechać, to teraz pragnę tu wrócić. Tu czuję się, jakbym była u siebie.

Wystawszy się w tak długiej kolejce, mamy bardzo mało wolnego czasu, przeznaczamy go na zakup czegoś do zjedzenia czy pamiątek. Kupiłam niewiele – to musi wystarczyć dla tych, co w domu czekają.

Wszystko rozciąga się w czasie. Z opóźnieniem niemal godzinnym odjeżdżamy metrem w kierunku stacji Anagnina, gdzie na parkingu czekają nasze autokary. W metrze, choć ciasno – wciąż atmosfera radości. Rozmawiam z jakimiś osobami z innej grupy i okazuje się, że to grupa z Gliwic! Ktoś zaczyna śpiewać. Początkowo różne piosenki, w pewnym momencie „leci” Barka. Wyśpiewana cała – wszystkie cztery zwrotki – i akurat metro wjeżdża na stację końcową. Przy wyjściu z metra ogromna niespodzianka: piękna tęcza rozciągnięta przez całe niebo! Pięknie żegna nas nasz święty:). Znów wzruszenie.

Podróżujemy dalej, teraz już z czterema świętymi patronami. Kierunek – okolice Bolonii na ostatni nocleg, prawie 400 km od Rzymu. W hotelu mieliśmy kolację zaplanowaną na godz. 22.30. Opóźnienie mamy ogromne, w międzyczasie trafiliśmy na siedmiokilometrowy zator, co jeszcze bardziej opóźniło nasz przejazd. Docieramy na miejsce po 2 w nocy (na szczęście czekają na nas z kolacją). Noc krótka – kładziemy się spać ok. 3.30, na 8 już pobudka, bo o 9 śniadanie, o 10 Msza, o 11 wyjazd w kierunku Polski.

 

Wiele mogłabym jeszcze pisać, lecz to i tak w pełni nie odda tego, czego doświadczyłam w czasie tego tygodnia. Ten niezwykły pokój serca, poczucie jedności z pielgrzymami czy to z mojej czy z innych grup, radość, że pogoda dopisała, nikt się nie zgubił, nikt poważnie nie ucierpiał, doświadczenie niemal namacalnej opieki świętych. Wszystkich członków pielgrzymki połączyły wspólne przeżycia. Być może spotkamy się jeszcze nieraz, na pielgrzymkach lub przy innych okazjach, lecz prawdopodobnie nigdy nie doświadczymy tego, co było nam dane przeżyć w tych dniach.

Bogu niech będą dzięki!

 

Anna Komornicka